PIT w akwarium


Są granice absurdu, które zmuszają spokojnych ludzi do pisania o podatkach. Dla mnie takim impulsem jest artykuł w DGP, dotyczący opodatkowania właścicieli akwariów.

W ostatnim czasie sprawy podatkowe stały się jednym z trzech wiodących tematów sporu politycznego. Wielu specjalistów i wielu polityków cichymi głosami powtarza, że – tematem najważniejszym. Nie jest bowiem bywałe, by rządząca formacja polityczna, przedstawiająca się w kampaniach wyborczych jako liberalna i przyjazna dla przedsiębiorców oraz konsumentów („wszystkich”), po przedstawieniu planu podwyższenia pierwszy raz od 17 lat VAT o 12% (3 punkty procentowe – ponad 4% każdy) oraz przywrócenia poboru podatku od posiadania psa, nie musiała ulec samorozwiązaniu zaraz po „sprzedaniu” społeczeństwu takich „koncepcji”. Nie jest także normalne, że społeczeństwo „łyka” taki pomysł władzy, jak łyżkę oleju parafinowego. A media, po kilku dniach szokowania się woltą programową polityków, zaczynają traktować sytuację jako stan przesądzony. Dla dziennikarzy nie pozostaje więc nic innego, jak snuć dywagacje – co i o ile podrożeje od stycznia 2011 r. Tak jakby nie można było głośno, mocno i do skutku kołatać w bramy Rady Ministrów, by gremialnie złożyła urząd i poddała swe karkołomne pomysły ratowania budżetu pod demokratyczny osąd wcześniejszych wyborów. Być może media nie zauważają potencjału władzy, którą mogły by posiadać. Być może zaś – ochraniają obecny, wygodny im, „układ”, który należało by raczej nazywać „marketingowym kontredansem”?

Wśród przyczyn niemocy opinii publicznej wobec sprzedawanego nam gładko wyborczego kłamstwa jest też kwestia merytoryczna. Mimo że wielu najbardziej szanowanych specjalistów i szeroko uznawanych autorytetów (od L. Balcerowicza po M. Belkę:) uznaje bieżące podatkowe koncepcje rządu Tuska za błąd, nikt nie przedstawia spójnego programu alternatywnego. Za taki trudno uznać cząstkowe pomysły na opodatkowanie banków czy kolejne cięcia wydatków budżetowych (z zasiłkiem pogrzebowym i ulgą PIT dla dzieci na czele). Do tej pory bowiem w kwestii polskich podatków funkcjonowały dwa hasła – obniżenie i uproszczenie. Czasem nieliczni (choć nie ostatni) specjaliści bezskutecznie próbowali przypomnieć opinii publicznej, że budżet państwa ma dwie strony – nie tylko wydatkową ale przede wszystkim przychodową. I w tej ostatniej, wobec ogromnej szarej strefy, braku świadomości propaństwowej obywateli i dramatycznie niskiej kultury prawnej, tkwi duży potencjał dający szansę na prawdziwą reformę finansów publicznych. Gdyby więc zamiast ciąć wydatki i podwyższać podatki spróbować zracjonalizować istniejące obecnie obciążenia…

Taka reforma musiała by sformułować od nowa wiele instytucji obciążeń podatkowych, przede wszystkim biorąc pod uwagę fakt, że – by być skuteczne, muszą one spełniać wymóg racjonalności i być komunikatywne dla zdecydowanej większości obywateli.

Obecnie – polskie podatki, in gremio, takie nie są. A przykłady, nie tylko ich niekomunikatywności, bałaganu w rozproszonych przepisach i istniejących luk prawnych znajdujemy co dzień i na każdym kroku.

Czyż bowiem nie należy się po prostu wstydzić, że przez 20 lat, będąc teoretycznie świadomymi obywatelami pozwalamy, by, wobec braku ustawowej definicji pojęcia „hodowla”, poważnie traktowana norma ustawowa nakładała podatek dochodowy od działów specjalnych produkcji rolnej (870 zł. rocznie) na każdego akwarystę posiadającego powyżej 700 litrów objętości akwarium…

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: